25 lipca 2009

Confession

Mówienie o Bogu czy seksie tak samo jest delikatne. Tak samo wymaga czułości, prawdy i odwagi. Wstydem jest religijność i wstydem seksualność. A obydwie sfery tak niesamowicie są człowiekowi bliskie. Każdy z nas ma pragnienie ciała i ducha, bliskości i zrozumienia, akceptacji i pełni. Tak bardzo pragniemy, że skupiamy się na tych ukrytych pragnieniach niesamowicie mocno, aż tak, że nie dostrzegamy potrzeb innych ludzi. Zaczynamy swoją przestrzenią ogarniać świat cały, nie taki jakim on jest, ale taki jakim my byśmy chcieli żeby był. I na tym etapie marzeń się najczęściej zatrzymujemy. Nie stawiamy kroku dalej, w stronę realizacji, upiększania własnego świata tylko porównujemy to co w marzeniach z tym co realne. Rzeczywistość zawsze przegrywa.
I zaczyna się kroczenie po omacku, z zamkniętymi oczyma, skrępowanymi dłońmi w poszukiwaniu świata, który istnieje we śnie. A świat realny to nierówny chodnik, cellulit, praca, znudzenie, praca, smutki, praca, odpowiedzialność. I jak tu dotrzeć do szczęścia? Okazuje się bowiem, że nic nie jest idealne, jak w marzeniu... Kobieta, która wydawała się być wulkanem miłosnych uniesień okazuje się być jedynie rozkapryszoną sknerą, mężczyzna, który ujmował romantyzmem - nieodpowiedzialnym bachorem. A o miłości ludzie mówią, że jest ślepa. Mówią tak bo nie chcą dostrzec prawdy o sobie samych. Nie jest przecież wygodne przyznanie się, że dostrzegaliśmy to co chcieliśmy widzieć, a nie to co było prawdą. Wolimy oczerniać umiłowanego niegdyś partnera niż przyznać się, że nie potrafimy prawdziwie wybaczać, kochać i że stawiamy rzeczywistości tak wysokie oczekiwania by stała się ona odbiciem naszych marzeń. Co zawsze jest przecież zdane na porażkę. Wolimy kogoś obarczyć winą za brak iskry w naszym oku, za smutek i gorycz w sercu niż przyznać się do tego, że jak kapryśne dzieci wciąż nie potrafimy cieszyć się tym życiem jakie mamy i jakie samodzielnie tworzymy. Rozleniwieni chcemy aby świat wokół nas zmieniał się i spełniał nasze zachcianki. Zapominamy jednak, że od tego wylegiwania się na szezlongu marzeń rośnie nasz umysłowy i duchowy cellulit, pruchnica dopada zęby młodzieńczego zapału, a reumatyzm strzyka w każdym dniu, który mógłby być pieknym obrazem, a staje się jedynie przygnębiającą wegetacją.

Zaczęłam od Boga i seksu, a dobrnęłam do nieumiejętności życia. Czyż to może mieć związek? Czy można uczyć się życia? Czy można uczyć się szczęścia? Jeśli w ogóle można założyć, że człowiek ma prawo byc szczęśliwym, nie każdy bowiem ma odwagę uczynić takie założenie. Czy miłość ciał może mieć głębię i być drogą do osiągania szczęścia czy koniecznie musi być wyuzdaniem pozbawionym finezji czyli pornografią, która staje się tematem tabu? A przecież mówimy o ciele, o jego kształcie, zapachu, dotyku, pięknie, o czymś co jest nam jednoznacznie przyporządkowane. I właśnie to ciało, z którym jesteśmy dzień w dzień może się stać naszym sprzymierzeńcem lub wrogiem.
A Bóg? Boga Polacy wstydzą się jak jakiejś okropnej choroby, zupełnie jakbyśmy wszyscy na czole mieli wypisaną "zaściankowość", która nie wiedzieć jak sie pojawiła i o co w niej właściwie chodzi, ale jest w nas, my się jej wstydzimy, wypieramy, walczymy z nią jak lwy bo coś nam w niej nie odpowiada. Jak wieczne dzieci komunizmu mamy wpisane w naszą społeczną strukturę, że Bóg nie istnieje, jest czymś co należy wyprzeć, wyśmiać i się od Niego uwolnić. Bo choć tak wiele czerpiemy z przysłowiowego zachodu, to jednak religijność Amerykanów czy narodowa duma Francuzów nie są cechami, które chcemy zaaplikować do naszego życia. Narodowe kompleksy powodują, że wypieramy sami z siebie fakt, że warto nas znać, zatrudniać, z nami współpracować, że jesteśmy dobrymi, kreatywnymi ludźmi, wspaniałymi kochankami i niebanalnymi osobami, które wciąż dokonują refleksji nad sobą, modlą się w intencji własnej i innych ludzi, posyłając tym samym dobrą energię do wszechświata.

Lubię gdy ludzie są szczęśliwi, gdy wykorzystując talenty jakie w nich drzemią zasiewają wokół barwny blask radości i piękna. Lubię gdy muzycy, lingwiści, murarze i wszyscy, których dane mi poznać są na swoim miejscu, wykonują działania, które właśnie dla nich są prostą drogą do osiągania stanu szczęścia. Lubię to bo właśnie gdy idziemy drogą dla nas prawdziwą i dobrą - nabieramy pewności, że jesteśmy tu i teraz potrzebni, że tu nas chcą i że my się tu dobrze ze sobą czujemy. Lubię dostrzegać błysk w oku gdy nieskrępowani sztucznymi konwenansami dokonujemy świadomych wyborów, które mają uczyć dobro w naszym, rzeczywistym świecie. Bo dobro jak i smutek - rozprzestrzenia się wszędzie wokół, dając kolejne owoce. Lubię gdy ludzie bez wyceniania własnej wartości są z nią zespoleni jak z własnym ciałem i tym sposobem przyciągają podobne sobie jednostki po to by potem tworzyć wspólne projekty, snuć plany, spędzać radośnie czas. Lubię gdy ludzie świadomie pracują na swoje szczęście. Każda bowiem istota, która emanuje szczęściem - jest jak niezastąpiony skarb, źródło, jest jak księga pełna informacji. Jest jak skała konsekwencji i finezji, odpowiedzialności i czułości, jest pięknem barw jakie istnieją na świecie. Jest tęczą - która by istnieć potrzebuje radości słońca i smutku deszczowych łez.

2 komentarze: